środa, 15 lipca 2015

Wielka czarna ściana do kryklania :)





 A więc projekt, który zrealizował moje marzenie z dzieciństwa, aby mieć wielką czarną ścianę do gryzmolenia- kryklania ( to z śląskiego ) i ścierania. Trochę gorzej z tym ścieraniem ale o tym później.

Długo zastanawialiśmy się z mężem o podzieleniu naszego poddaszu ścianką działową, by wygospodarować kącik jadalny i trochę intymności w salonie.Obawialiśmy się, że odbierze to optycznie przestrzeń i nie w komponuje się w styl mieszkania. pomysłów było wiele. Ale w końcu postawiłam na swoim. I o to mam moją prywatną tablicę do zapisywania przemyśleń i uzewnętrzniania swojego ja. 

Belki pod zabudowę ścianki znaleźliśmy na śmieciach, wymagały zeszlifowania, wycięcia i pomalowania, ich nie idealność dodała charakteru całemu projektowi. Zabudowa powstała z płyt karton owo- re gipsowych (szt 19 zł za 9 mm płytę, kupiliśmy dwie)  i profili aluminiowych kątowych (13 zł za sztukę- użyliśmy trzech) . Wkręty, kołki rozporowe, trochę gładzi szpachlowej, akrylu i GRUNTU.

Rege muzyka do nastrojenia się i oczywiście ulubione wino.... 
Trochę czasuspokoju i ścianka gotowa do pomalowania. Od strony stołu, gdzie powstał kącik jadalny została pomalowana na biało.



        A od strony salonu farbą tablicową domowej roboty.


O to przepis:

3 łyżki farby czarnej akrylowej do drewna i metalu (około 23 zł puszka 0,5l)
1 łyżka wody
1 łyżka sody oczyszczonej (kilkadziesiąt groszy saszetka)



Zabawiłam się w chemika ,sodę rozdrobniłam z wodą na papkę a potem do tego dodałam 3 łyżki farby.
Wymieszałam dokładnie i zabrałam się natychmiast za malowanie. Farby robiłam trochę i co chwilę dorabiałam gdyż szybko gęstniała. 
Nakładałam pierwszą warstwę metodą tampon-ową (tzn. sam czubek gąbki od wałka zamaczałam w farbie a potem odciskałam ją na ścianie.) Metoda bardzo pracochłonna ale inaczej ta farba się mazała i nie szło nią odpowiednio pokryć. Parę godzin później  wspólnej pracy z mężem i przesłuchaniu sporej dawki rege oraz wypiciu dwóch butelek wina ściana była gotowa. 







Po wyschnięciu trzeba było nałożyć kolejną warstwę ale już normalnie wałeczkiem i następnie kolejną. 
Tzn. 3 warstwy aby uzyskać pożądany efekt. Wcześniej wyczytałam ,że nie polecają farby de korala, ale niestety nigdzie w moim mieście nie szło dostać innej, a więc z braku laku wybrałam ją i także nie polecam.





Myślę, że faktycznie bardzo ciężko się ją nakładało i szybko gęstniała (w końcu była szybko schnąca ;) ). Zużyłam 1,5 puszki.


Efekt i tak jest zadowalający , choć pochłonął sporo pracy. 
I jeszcze jedno  dla wszystkich tych, którzy chcieli by takie cudeńko w swoim domu- przypomnijcie sobie jak było to w szkole. Pod taką starą tablicą było korytko na kredę i gąbkę, a także spadały tam okruszki i pyłek z kredy po pisaniu na tablicy. A żeby ją wytrzeć trzeba było okropnie mokrą gąbką namaczać tablicę.


Więc tym  się różni kupna farba  tablicowa od samoróbki , że ta pierwsza po wyschnięciu jest gładka a ta druga zostawia fakturę chropawą; co za tym idzie, z samoróbki nie ściera się kredy gąbką lecz namacza się wodą i  zmywa.  Zostają białe zmazy i nie ma ładu ani czystości :) Ale w tym chaosie jest metoda...



A jak Wam podoba się ten projekt, jakieś rady na przyszłość? 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i poświęcony czas.
Jeśli podoba Ci się to co robimy to bardzo będzie mi miło,
jak pozostawisz po sobie jakiś ślad...