środa, 24 lutego 2016

Włączamy oczy, oczy szperaczy- czyli o tym gdzie na łowy...

Co zrobić by umeblować swój dom ? 
Można by było wybrać się tak jak miliony innych ludzi ,
na najzwyklejsze zakupy do jakieś sieciówki 
i kupić upatrzony komplet mebli, 
albo dać się ponieść fantazji i 
z różnych sklepów wyposażyć swoje mieszkanie,
  czy też jeden pokój.

Można by było...

Ale my wolimy wyruszać na łowy.
I to nie takie, za korzystnymi cenami czy też promocjami.
My wyruszam na łowy w poszukiwaniu darmowych skarbów,
do naszych Upcykling-owych lub Refreshing-owych działań.


A kiedy na nie wyruszyć?
Najlepiej jak się dostanie cynk i to najlepiej pod wieczór.
W ciemnościach trzeba bardziej wyostrzyć wzrok szperaczy i
taka mała kieszonkowa latarka, bywa zbawieniem, 
gdy w koło panuje zmrok.
Nie ważne jaki to jest dzień, 
może być to choćby wieczór 14 Lutego- dzień zakochanych.
Ba nawet to jest świetna data dla łowców, 
bo ludzie zajmuje się swoimi sprawunkami i przestają być czujni...

Brzmi to wszystko niczym poradnik dla początkującego złodzieja...
Ale spokojnie, mowa jest o Wystawkach :)

Wygląda to mniej więcej tak...


Cynk dostaliśmy od mojej koleżanki z pracy,
powiadomiła mnie, że w jej rodzinnym  niemieckim miasteczku jest wystawka.
Ludzie zazwyczaj wyrzucają rzeczy dzień przed i to zwykle pod wieczór,
po to by  następnego dnia zostały zebrane przez służby porządkowe.
Wtedy właśnie wyrusza się na łowy z kieszonkową latarką ,
grzebie się w wyrzuconych meblach, 
stertach wyposażenia domowego i wielu innych rzeczach.

Ale w walentynki? 
Kto w takim dniu szuka w śmieciach, 
zamiast jeść romantyczną kolację przy świecach?
My...

Najlepsze są takie dni, właśnie jak ten, kiedy konkurencja sobie odpuszcza.
A konkurencji jest wiele, w szczególność polskich łowców.
Bo jak wiadomo , jak dają za darmo to się bierze :)

Dla mnie ten dzień był ,jeszcze bardziej właściwy na zbieranie wystawki,
 nie tylko z pobudek tymczasowego uśpienia konkurencji.
Walentynki to także rocznica śmierci mojej Babci i zamiast wypłakiwać ostatnie łzy,
zajęłam swoje myśli i ręce czymś innym.

A uwierzcie, że miałam czym zająć...
Między innymi znaleźliśmy komodę z koszami wiklinowymi.

Kocham takie projekty- szybko i łatwo
 można wyczarować z tego...

 
to...


W taki sposób z atelier Śpiewu mojej duszy, wyszedł kolejny projekt,
tym razem mowa o romantycznej komodzie.
Zakochaliśmy się w niej od pierwszego wejrzenia i widzieliśmy w niej piękno, 
które wymagało tylko odpowiedniego odkrycia.
Z każdym jednym szlifem, machnięciem pędzlem, 
przetarciem i odrapywaniem, komoda  stawała się coraz co ładniejsza,
 by w efekcie końcowym upiększyć samą sobą nasze m2.

A Wy , co na to powiecie?



Mebel wymagał odpowiedniego wyszlifowania, był mocno polakierowany
i po około godzinie wspólnego szlifowania zdarliśmy wierzchnią warstwę.
Celowo pozostawiliśmy przetarcia i nie szlifowaliśmy do czystego drewna,
po to by przy malowaniu uzyskać odpowiedni efekt- starego drewna.

Kolejną czynnością jest czyszczeni, odtłuszczanie.
 My robimy to mydlinami z mydła szarego i szczotą-
sposób na eko i niezawodność.
Po wyschnięciu w ruch idzie farba,
 do drewna Biała olejno- ftalowa Śnieżki (około 6 zł);
a do wikliny emalia akrylowa mat- Lux Decor (15 zł).


Jestem ciekawa czy i  Wy wyruszacie też na takie łowy?
A jak tak to gdzie?
Może macie podobne łowiska, a może zupełnie inne?

Dziękuję za komentarze i Waszą aktywność, przypominam również
o Kaziowym Konkursie, który trwa do 29.02.2016-
jeszcze parę dni zostało.

A tym czasem pozdrawiam Was serdecznie i ruszam do dalszej pracy,
bo nasze Atelier po paru wystawkach pęka już w szwach ...

Jeszcze podrzucę tylko nutkę...
Grubson "Na szczycie"

Bo wierzę Babciu,
 jestem tego pewna, 
"(...)w głębi duszy o tym wiem,
że gdzieś na szczycie góry,
 wszyscy razem spotkamy się. (...)
Gdzieś daleko i bardzo wysoko,
gdzie zwykły śmiertelnik nie stąpa tam nogą,
gdzie spokój, harmonia i natury zew,
gdzie słychać szum drzew i ptaków śpiew. "


C.aro

środa, 17 lutego 2016

Historia pewnych garnków ... i niespodzianka

 

Mała dziewczynka bawiąca się plastikowymi garnczkami 
w zabawkowej kuchni, gotując zupę na niby dla swoich lalek...
eeeee to nie byłam ja :)

Ja gotowałam ale w  studzience , takim śląskim "guliku"
na górce pod oknem mojej babci.
To była taka czarna duża rura kanalizacyjna wystająca z ziemi na jakieś 30 cm ,
zakończona większą obręczą i  obsadzonym w niej włazem- 
z czasem nazbierało się tam ziemi, uszczelniając wszystko i 
wytworzył się specjalnie dla mnie płytki garnek :) 
Ochh co ja tam nie warzyłam-
bazą każdego przepisu była koniecznie deszczówka,
a reszta w zależności od tego co było pod ręką- 
trochę liści, parę gałązek, może jakieś kwiatki.
Wszystko mieszałam jakimś wielkim patykiem.
A dla kogo gotowałam ? -najczęściej dla Babci.
Wołałam ją aby skosztowała czy moje popisowa zupa jest dobra-
 w końcu opinia tak wyśmienitej kucharki była dla mnie niewątpliwie znacząca.
Babcia kiwała tylko głową , że jest najedzona
 ale na pewno moje dzieło jest przepyszne.
Po czym oferowała mi, takiej biednej zmęczonej
cztero-pięciolatce prawdziwą zupę,  najlepszy rosół na świecie.

Tak dziecko bawiące się w guliku- to ja :)
Nie , żebym nie miała zabawek, bo miałam ich pod dostatkiem,
po prostu jakoś nie przyszło mi do głowy, 
że może fajnie by było mieć jakieś
zabawkowe, kolorowe garnczki i 
gotować w bardziej wykwintnych warunkach...

Za to taki pomysł przyszedł mi to do głowy jakieś 20 lat później ...
"Co się od wlecze to nie uciecze "
...podczas przeglądania jednej z stron internetowej


Znalazłam tam piękne błękitne garnki;
bardziej wykwintne warunki jako takie już miałam, czyli swoją kuchnię- 
a więc brakowało mi tylko ich, 
tak tylko ich - tych pięknych emaliowanych garnków...

A więc, komplet czterech błękitnych emaliowanych garnków  z pokrywkami (229 zł),
 oraz mały garnczek na mleko (19,90 zł) ,
prosto z


 trafiły do mojej kuchni ...


Sprawdzają się świetnie, jedzenie szybko się w nich gotuje,
są łatwe w utrzymaniu czystości i wyglądają obłędnie...

Stworzyłam do nich także mały Refreshing-owy projekt DIY
i z znaleźnych na wystawce starych drewnianych desek
stworzyłam podkładki pod garnki-
by móc je odstawić do wystygnięcia po gotowaniu...



Jak widzicie podkładki okazały się także wspaniałym 
elementem dekoracyjnym w naszej kuchni
 i świetnie komponują się z całością.




A teraz , mam dla Was małą niespodziankę.
Dzięki uprzejmości firmy GARNECZKI
oraz mojej  całkowicie uzasadnionej pochlebnej opinii na ich temat,
otrzymaliśmy rabat 10% na zakupy w ich sklepie internetowym.

Drodzy Czytelnicy, Blogowicze wystarczy, że przy składanym zamówieniu do 29.02.206
wpiszecie kod rabatowy IFY2A319 


Muszę się Wam przyznać, że niezwykle cieszę się na ten rabat,
bo już upatrzyłam sobie parę ciekawych rzeczy...


 garneczki.pl to nie tylko garnki i różnorodne naczynia- zastawy,
to także tekstylia i dekoracje, a wszystko w pięknej oprawie,
koniecznie zobaczcie sami...



A tymczasem chciałam Wam wszystkim podziękować, 
za komentowanie i odwiedzanie mojego bloga.
zdobył rekordową oglądalność- aż 352 odsłony.

Przypominam również o Kaziowym Konursie z sercem,
pierwsze projekty już do nas napłynęły,
 zaprezentowali upcyklingowe serca DIYw ich wykonaniu, 
gratulujemy pomysłów i jesteśmy pod ogromnym wrażeniem.


Miłego Kochani C.aro

czwartek, 11 lutego 2016

Napędzani Nitro- czyli transfer po domowemu...


Domowy transfer, pewnie każdy kiedyś o tym słyszał-
odbicie lustrzane napisu bądź obrazka wydrukowane na drukarce laserowej;
odpowiednio przygotowany materiał pod transfer;
rozpuszczalnik Nitro;
ręcznik papierowy, łyżka, nożyczki.

Wydaje się proste?
Też tak myślałam..
Jednak trening czyni mistrza...

Nasz pierwszy transfer wykonaliśmy na potrzeby 
Najpierw wydrukowaliśmy zaprojektowany wcześniej napis
Be Happy, niestety mamy drukarkę atramentową, więc
musieliśmy skopiować napis w punkcie ksero na drukarce laserowej.
Dobrze, że wykonaliśmy 10 kopi :)

Później zaczęła się zabawa i pierwsze próby
 transferu na uprzednio pomalowane, na biało tabliczki.
Ha, ha, ha...

Na początku ostrożnie nasączyliśmy ręcznik papierowy rozpuszczalnikiem,
szybko zakręciliśmy i tamponowaniem namaczaliśmy papier.
I co fiasko...

Więc bardziej nasączyliśmy ręcznik papierowy i już nie ostrożnie...
a potem jeszcze szybciej tamponowaliśmy papier z drukiem..
Coś tam wyszło, a raczej wszystko się pomazało.
Napis gdzie, nie gdzie się odbił, gdzie nie gdzie rozmazał
w innych miejscach nitro rozpuścił całą białą farbę na tabliczce.
Fiasko...

Mąż przyniósł drugą tabliczkę i ta sama zabawa,
może szybciej, może mniej, może więcej, może wolniej...
Nie udany transfer zmazywaliśmy ,
z już nie białych tabliczek i próbowaliśmy od nowa .

Za którąś nieudaną próbą , zrobiło się wesoło,
śmialiśmy się nie wiadomo z czego i mąż w przebłysku mądrości,
zauważył, że jak prasa drukarska  w dawnych czasach coś odbijała ,
to mocno prasowało się druk.
No tak w tym momencie przypomniałam sobie , że w przepisie była mowa o łyżce,
ba nawet sobie taką przygotowałam , ale jakoś przy zapachu nitro zapomniałam o niej...
grafika z www.12southtaproom.com

Postanowiłam zapytać Dr.Google jeszcze raz, jak wykonać ten transfer,
bo domyślałam się , że robimy więcej rzeczy nie tak :)

Trafiłam na blog pewnej mądrej Kobiety,
która opisując transfer na samym początku słusznie napisała,
otwórzcie OKNA, albo wykonujcie go na zewnątrz :)
Ha, popatrzeliśmy się na siebie z Mężem i zrozumieliśmy dlaczego nam tak wesoło,
rzuciliśmy się do przewietrzenia mieszkania i dalszej lektury porad ...

Problem był również z samym podłożem,
 bowiem transfer najlepiej wykonywać na naturalnym drewnie;
a jak już pomalowanym to dwu warstwowo,  farbą akrylową .
Ja miałam tabliczki pomalowane farbą olejno-ftalową :)

No i trafna uwaga mojego Męża- namoczony napis mocno docisnąć łyżką.

Tym razem transfer się udał, tabliczki wymagały trochę poprawek,
w tym celu namaczałam stary czarny marker w pigmencie do farby -czarnym i
nim poprawiałam napis.

Znacie go ?

Pod kolejną zabawę z transferem przygotowałam już inne podłoże,
otworzyłam okna i wykonaliśmy go w 5 minut :)

Akurat gościłam u siebie moją Przyjaciółkę,
która była zaskoczona, szybkością, łatwością i jakością transferu .

No to ciach- dokumentacja naszej wspólnej pracy:



Obrzyn z odzysku- znaleziona na wystawce, wyszlifowany.



 

Potem zalakierowałam deseczkę, bezbarwnym lakierem.


I po wyschnięciu doczepiłam do niej łańcuszek, 
który swoją drogą jest z odzysku :)


I WUALA :) 




Muszę przyznać , że mam apetyt na więcej transferów i 
już pracuje nad nowym projektem :)

Tymczasem dalej zapraszamy do udziału w Kaziowym Konkursie z Sercem.
Meldujemy, że pierwsze koty za płoty i już pierwsza praca do nas napłynęła


No i oczywiście podrzucam nutkę tym razem jest to "5 MINUT"
Poparzeni Kawą Trzy 


Pozdrawiam
C.aro

poniedziałek, 8 lutego 2016

Drabino-mania

"Don't Worry, be Happy;
Don't Worry ...

...now"

Drabino-mania ogarnęła atelier śpiew mojej duszy-
 a my daliśmy ponieść się jej, 
produkując a co tam nie jedną a cztery drabiny :)

Tak słowo mania jak najbardziej tutaj pasuje,
bo z maniakalnym uporem zmierzyliśmy się
 z bokami starego, spróchniałego, drewnianego łóżeczka dziecięcego
by stworzyć nasze be Happy drabiny...

Nie poddawaliśmy się nawet wtedy, gdy 
wkładając jeden szczebelek drabiny- inny wypadał;
i nie poddawaliśmy się wtedy,
gdy przy ostatnim cała konstrukcja się rozsypała,
bo okazał się za długo docięty :)

Star drewniane łóżeczko dziecięce, albo raczej jego części,
spadły nam jak z nieba i w prost pod moimi oknami wylądowały
na przejściowej kupie śmieci.
Kupie śmieci, którą usypywali pewni panowie,
 z rozbiórki działki rekreacyjnej.
Wspominałam już kiedyś o tym,pisząc o pewnym spróchniałym próchnie i
ramach na zdjęcia , które z niego powstały.
Pamiętacie? Jak nie to klik


Możecie sobie teraz pomyśleć wariaci,
 z spróchniałego próchna robią drabiny;
ale nie, nic z tych rzeczy :)

Zazwyczaj tak mamy, że to co dla  niektórych jest śmieciem,
 to dla nas jest skarbem, kryjącym wielki potencjał na Upcykling-owe działanie.

Spróchniałym próchnem niemal ,
 że jednomyślnie zostały okrzyknięte te wszystkie 
części łóżeczka dziecięcego,przez poprzednich ich właścicieli...
W rzeczy samej po odpowiednim wyczyszczeniu i zeszlifowaniu,
nie są próchnem , no dobra,  po za wyjątkiem jednej.
Ale spokojna głowa ta jedna spróchniała- przypadła w udziale mojej przyjaciółce.
Która postanowiła zabrać ją koniecznie, natychmiast pociągiem do domu.
Zapytana o to, co odpowie na pytanie konduktora: co to ma znaczyć? ;
odpowiedziała: powiem mu, że do roboty jadę :)
Teraz jak sobie o tym tak pomyślę, to może ten pośpiech 
wiązał się z obawą , przed biodegradacją :D
Ja sama takie obawy żywiłam i martwiłam się,
 czy przeżyje podróż z Świnoujścia na Śląsk.
Ale nic o tym nie wspominała, więc chyba się udało ;)






Co do reszty naszych drabin,
jedna została u nas w domu i grzecznie sobie czeka na odpowiednią aranżację...
Natomiast dwie pozostałe są do wygrania w 
Kaziowym konkursie z sercem.
Pamiętacie o nim jeszcze?

Drabiny zostały wzbogacone tabliczkami z drewnianej sklejki 
, na nie nałożyliśmy transfer z napisem.
Do tego stworzyliśmy serduszko.
Wszystko z drewnianych elementów znalezionych przez nas na pewnej wystawce.

Ale prawdziwą koroną są owinięte na nich lampy,
którą wykonały zwinne rączki mojego prywatnego elektryka- Pana Męża :)

Lampy pochodzą częściowo z Upcyklingu,
i ich klosz powstał z aluminiowych znalezisk,
które były pierwotnie lampami grzewczymi;
bowiem posiadały ceramiczny żarnik. 


Wszystko można zaaranżować wedle swoich upodobań,
postawić w całości albo zdekompletować- jak kto sobie życzy :)

Przesyłamy Wam parę inspiracji arnżu,
naszej Be Happy drabiny ...

Jako lampa nocna przy łóżku sypialnianym.
Lampa jest  podpinana do gniazdka elekt. i posiada włącznik.


Jako lampka w kąciku czytelniczym, albo jakimkolwiek innym,
 gdzie czujemy się HAPPY :)


A teraz czas na de-komplementacje i sama drabina w nastrojowym aranżu,
z serduszkiem jako osobną zawieszką .


A co z lampą? Możecie ją przymocować gdziekolwiek, gdzie w pobliżu jest gniazdko,
co powiecie na taki aranż?





I na sam koniec moja czteronożna córeczka w kadrze-
która nie da sobie wytłumaczyć,
 że nadmiar promieni słonecznych może zaszkodzić-
solara z niej :)


To jak , zaraziliśmy Was drabino-manią?
Który arnż przypadł Wam najbardziej do gustu?

Zapraszamy do  wspólnej zabawy w
Kaziowym konkursie z sercem...

A tym czasem moi Mili
niech początek tygodnia umili Wam swoimi nutkami 
Boby McFerrin 
" Don't Worry, Be Happy"



C.aro