wtorek, 28 lipca 2015

Pni Żona kontra Pan Mąż

Starcie tytanów...


Ale od początku

Jadę wieczorem z pracy, po plaży rowerem. Fale morskie obmywają koła chlapiąc przy tym na wszystkie strony. Spodnie mam już mokre do kolan, włosy rozwiewają się na wietrze, który niesie z sobą cząsteczki morza, pozostawiając słony posmak na moich uśmiechniętych ustach. Komary tną nie miłosiernie, ale jest tak pięknie, tak bardzo chce się ŻYĆ. Czy może być lepiej?
Może...

Obok mnie jedzie mój Mąż, w jego oczach błyszczy radość i pewnie już procenty z szampana, który pijemy z butelki podając sobie z ręki do ręki. Butelka jest owinięta w biały papier do nie poznaki.

Życie i młodość są jedne...

 Po niemieckiej plaży jeszcze jakoś jedziemy, na granicy otwieramy drugiego i schodzimy z rowerów.
To dobrze, tak przepisowo, a prawdę mówiąc nigdy taka podpita nie jechałam rowerem :)
 Jadąc myślałam, że za chwilę się przewrócę i skąpię się w morzu, oczywiście ku uciesze mego Lubego...

Idziemy fale teraz obmywają moje stopy, Chillout..Głośno się śmiejemy z tego, że po zmroku boje pływające w morzu wyglądają jak głowy ludzi topiących się. A ja plus mój instynkt opiekunki, równa się ratowanie boi. Dobrze, że obok mnie jest ktoś kto powstrzymuje mnie od chęci rzucenia się w morze ...

Piękna noc, szampany, niesmaczny szaszłyk (ale co można dostać dobrego o 23 w nocy?), później piwa aby  oczywiście oszukać zniesmaczone kupki smakowe ;) Gra w nieskończoność na popsutym automacie, w rzuty piłką do kosza- kto jest lepszy? (To już była chyba zapowiedź naszego starcia.) ,oraz leżenie na plaży do 3 w nocy oglądając rozgwieżdżone niebo.

Następnego dnia śniadanie o 14 godzinie i pomysł a może tak się zmierzyć na projekty i ich wykonanie?
Normalni ludzie, skacowani, na jedynym od dawna wolnym dniu leżeli by na kanapie odpoczywając i oglądając telewizor.

Ale nie my... 
my do takich nie należymy...

A więc co tam na worki pod oczami, nieokrzesanie i lekki kac.Przy dźwiękach reggae w ruch poszła szlifierka, wyrzynarka, wiertarka, frezerka, kurz, pył i Desperados...

Nie dawno wieczorem byliśmy na skromnej wystawce w Niemczech, można powiedzieć , że wzięła nas z zaskoczenia. Czyli mąż odebrał mnie z pracy samochodem około 22 godziny i wracając do domu zauważyłam wystawione przedmioty na niemieckiej uliczce. Podjeżdżając bliżej zaczęłam krzyczeć z daleka, mamy hoker , mamy hoker. Oczy szperaczki przystosowały się do ciemności i nawet bez latarki udało nam się znaleźć parę skarbów.



"To co słabe my przekuwamy w siłę,
 idź po marzenia, bo wciąż ich jest tyle.
Bo ja idę, 
ciągle przed siebie,
nigdy nie czekam,
jedne drzwi się zamykają, 
a drugie już otwieram.
Zbieram,
szukam, 
szperam, 
ze snów je wybieram"

Trochę reggae-owych nutek..
Tabu/Marzenia







Oczywiście do naszego starcia tytanów każdy wybrał po jednym przedmiocie z owej wystawki.
Co się będziemy ograniczać do małych rzeczy, więc ja wzięłam wózek a mój Mąż hoker.







W tym miejscu trzeba było zrobić małą przerwę...

                                      


Ustaliliśmy kolorystykę i materiał dodatkowy- 
czyli biel ,odcienie niebieskiego, czarny i deski z rozbiórki starego łóżka oraz naturalny sznurek.


Tam gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Czyli kadry na  rozgardiasz w ferworze pracy.
Do czego mojemu Mężowi była potrzebna ta miska to do teraz nie wiem..









Teraz nastąpiła zabawa z farbą, mazanie i wcieranie. 
 Swoje projekty dokańczaliśmy w chwili wolnej więc trochę nam to zajęła czasu. 
Jak tam macie już swój typ??
To na pierwszy ostrzał idzie Pan Mąż, z swoim barowym stołkiem- czyli hokerem.
Nogi stołka są przetarte na biało, z dołu przebija się pierwotna farba.
A więc wyszedł bardzo delikatny błękit.
Siedzisko hokera jest koloru naturalnej sosny również przetartej na biało...








Prawda, że całkiem spora metamorfoza?
A teraz ja z moim stolikiem na kółkach czyli pierwotnym mini barkiem.
Metalowe elementy odświeżyłam na czarno. Rączki zostały na nowo oplecione naturalnym sznurkiem,
a półeczki zostały wykonane z sosnowych deseczek przetartych na biało i w odcieniach błękitu...







To jak który projekt jest najlepszy, czyje ręce okazały się zwinniejsze a głowa pełniejsza pomysłów?





I żeby nie zostawić żadnych niedomówień to- nie jesteśmy alkoholikami, nie złamaliśmy prawa jeżdżąc pijanymi rowerem w Niemczech (dozwolone 0,5 promila we krwi) i proszę nie dawać, wygranej mojemu Mężowi tylko za to, że się rozebrał ;) 

Zapraszam do aktywnego komentowania,
z pozdrowieniami Car.o

piątek, 24 lipca 2015

Nie zasypuje się gruszek w popiele...


Czyli historia rzeczy nieprzydatnych uratowanych przed przemiałem i zgniciem oraz ich nowej szalonej właścicielki, która nie potrafi spokojnie przejechać rowerem po mieście. Tylko wszędzie się rozgląda, zatrzymuje i szpera. Jak widzicie jakąś wariatkę, która rzuca rower koło śmietnika i przygląda się bacznie jakiemuś koszykowi wyrzuconemu na śmieci- to Ja :) 
Mym dziwacznym zachowaniem zaraziłam także swojego Męża...

 Ale przyczyna mojego działania jest prosta,  żal mi jest tych wszystkich skarbów, które tak lekką ręką trafią na wysypisko śmieci , żal mi jest natury.
Być może coś zostanie przetworzone lub odzyskane, ale reszta skazana jest na zgnicie i rozłożenie.
Polska powinna przejąć choćby od Niemców pomysł wystawek, jest tyle przedmiotów, które takie osoby jak ja zabrali by z sobą do domu.

Mniej śmieci,
mniej zanieczyszczenia środowiska.
 Mniej napędzania konsumpcjonizmu systemu.


Może odzywa się we mnie dusza hipiski, ale powiedzcie sami czy to nie jest piękne??


Rozmawiając z przyjaciółką przez telefon, 
wyglądałam za okno i ujrzałam jak na tymczasowy przerzut śmieci  budowlanych znajdujący się nie opodal mojego mieszkania- jedzie wypakowany oknami po brzegi samochód... 
 I stąd ta ramka na zdjęcia...

Goście, którzy mnie odwiedzają mówią:
-oooo jakie to piękne..
A mój Mąż odpowiada dumnie:
-to? to jest z śmieci, to? to jest z wystawki...

Są rzeczy, które potrzebują przeróbki, są takie, które od razu w swojej pierwotnej postaci znajdują miejsce w naszym domu.
I ja zawsze myślę sobie, podziwiając te przedmioty, personifikując je :
-Czy ta deska szalunkowa, zalewana betonem, pomarzyła by kiedyś, że będzie pięknymi półkami?




Czy tej ławce kościelnej, którą wyrzucili kupując nowe, nie złamali  serca?





Czy ten stołek stracił już wiarę w siebie samego, jak znalazł się w kupię odpadów?


To tylko niektóre elementy naszego domu z odzysku :)

Następnym razem zastanówcie się dwa
 razy zanim coś wyrzucicie..



  Albo podarujcie to mi, może i od razu nie mam pomysłu na wszystko oraz czasu, 
ale mam taki kącik na tarasie, gdzie owe gruszki czekają na swoją kolej, lepiej tu niż w popiele...


A jak tam u Was wygląda

 ta sprawa?

wtorek, 21 lipca 2015

Pewna uparta euro-paleta. Upcykling i DIY w moim wykonaniu



Upcykling, to pokrótce forma przetwarzania wtórnego odpadów, w wyniku którego powstaje produkt o wartości wyższej niż przetwarzane surowce. 
Gdybym nie kupiła nowego miesięcznika Mojego Mieszkania, w życiu bym nie wiedziała, że moje zabiegi artystyczne mają swoją nazwę. I tak jakoś natchniona, że należę do ,,upcykling-listów", postanowiłam opublikować post o pewnej upartej euro-palecie.

Upartej? Słyszeliście kiedyś o złośliwości rzeczy martwych?
Ta była wyjątkowo, złośliwie- uparta
Stolik kawowy z Euro-palet, był jednym z naszych pierwszych pomysłów na aranżację naszego mieszkania, był też naszą pierwszą próbą i zabawą z odnawianiem starych rzeczy i nadawaniem im nowej formy.

Znaleźliśmy skup starych palet, odkupiliśmy dwie po 15 zł od szt.. Niestety wtedy nigdzie nie potrafiliśmy znaleźć bezpańskich palet. A może po prostu jeszcze wtedy nie mieliśmy oczy szperaczy ;)

Godziny szlifowania, ręcznego i szlifierką. Drewno było strasznie  twarde w ruch poszedł nawet fleks, który może i wyszlifował paletę ale i narobił na niej powierzchni głębokie, koliste rysy.
No cóż na błędach, człowiek się uczy. 

Zamontowane obrotowe kółeczka z hamulcami, zabejcowana na biało. To było nasze pierwsze jej wydanie.


Później wpadliśmy na pomysł położenia na górę szyby. Poszliśmy do szklarza i zakupiliśmy ową za około 200 zł ! To już raczej przestało być upcykling-iem. Ale co tam wyglądało obłędnie. Szklarz zrobił dziurki pod przykręcenie szyby do palety. Położyliśmy podkładki i przykręciliśmy szybę. pewnego pięknego wieczoru- bachhhhhh szyba pękła. 

Euro paleta uśmiechnięta .... 

Nie poddawaliśmy się, ława dostała  za jakiś czas nową szybę, która została lepiej przykręcona i wypoziomowana, ale także pękła.  Uparta paleta nie chciała mieć szyby i znowu bachhh...

Teraz uśmiechnięta- jędzowata paleta.

No dobra zaczęłam z nią rozmawiać. Nie chcesz szyby, nie będziesz jej miała.
Myślałam, że doszłyśmy już do konsensu, ale nie ona postanowiła, że bejca wcale jej nie leży i jakoś tak dostała miliony plan od użytku i zrobiła się brzydka. 

Więc jeszcze raz ją zabejcowaliśmy i tak czekała sobie z skwaszoną miną, na mój kolejny pomysł. 
Pewnego dnia postanowiłam ukrócić jej i moje cierpienie z powodowane jej marnym widokiem .


Bejcę zmieszałam z barwnikiem czarnym i pomalowałam ją na czarno- szarawo.
Jędza dalej była niezadowolona.


Później ręcznie przeszlifowałam ją papierem ściernym
Już zaczął pojawiać się lekki uśmiech...


Potem w ruch poszła farba akrylowa, i przecierałam nią paletę na biało.
Godziny pracy i potu.



I nawet uparta jędza może zabłysnąć swym pięknem.





 



















A wam jak podoba się moja uparta jędzowata euro-paleta??